To nie
było konieczne. Cała ta przeprowadzka, całe to zamieszanie. Mogli
sobie jechać. Ona mogła zostać. Przecież miała już prawie 18
lat. Prawdę mówiąc nie chciała się przeprowadzać. Tu miała
przyjaciółkę, klub, a nawet karty rabatowe do przeróżnych
sklepów. Niestety, obowiązywały one jedynie w województwie
Wielkopolskim. Skąd w ogóle pomysł, żeby przeprowadzać się do
innej części kraju?! Czasem nie rozumiała swoich rodziców.
Westchnęła cicho.
-Co mi
tak wzdychasz, młoda damo? - usłyszała pytanie nadchodzące z
przedniego siedzenia w ich VW. - Coś ci się nie podoba?
Tak, kurczę, nic mi się
tu nie podoba.
-Nie,
wszystko dobrze. Szkoda mi tylko zostawiać Marlenę w Warszawie.
-Kochanie,
znajdziesz sobie jakieś przyjaciółki w nowym mieście – odezwała
się jej mama.
-Tylko,
mamo, problem polega na tym, że ja nie chcę innej przyjaciółki.
Ja chcę Marlenę.
-Nie
zachowuj się jak dziecko! - skarciła ja matka.
-Szkoda,
że jeszcze nim jestem – mruknęła Konstancja, po czym odwróciła
głowę w drugą stronę i zatopiła się w słowach Kelly Clarkson
„Co się nie zabije to cię wzmocni”.
-Czyli
ja już nie żyję – pomyślała. Chwilę potem już zasnęła.
Pół
godziny później obudziła się. A obudziła się tylko i wyłącznie
z powodu krzyczącej matki, która najwidoczniej nie rozumiała, że
człowiek może być zmęczony podróżą.
-Konsta,
wstawaj! Ty to byś tylko spała i spała! Och, co za dziecko!
Mariusz, jak żeśmy je wychowali?!
Nie
trudno się domyślić, że Mariusz to jej ojciec.
-Spokojnie,
to nie wasza wina, że jestem śpiochem – powiedziała trochę
zaspana Konstancja. - To tylko i wyłącznie wina mojego wczorajszego
treningu.
-A ty
tylko o tych treningach! Odpocznij sobie! Po co zadręczać się
sportem, nie rozumiem tego!
-To
zacznij przyzwyczajać się do faktu, że to, że się
przeprowadzamy, nie jest jednoznaczne z tym, że przystanę pływać.
To moje życie, a ty mi go nie zabierzesz – wzbudził się w niej
gniew. Nie lubiła, gdy ich rozmowy schodziły na te tory. Okay, jej
matka mogła się czepiać szczegółów typu zadania domowe czy tego
typu sprawy, ale pływanie... Oj nie! Jej matka przecież w ogóle
nie zna się na sporcie, więc po co się wtrynia?
-Konstancja,
no naprawdę cię nie poznaję. Zawsze byłaś taka grzeczna,
ułożona, a teraz! No brak mi słów.
-To
zajrzyj do słownika.
-Konstancja!
-Dobra,
już się zamykam – powiedziała i włożyła słuchawki na uszy.
Na szczęście nie słyszała monologu pod tytułem „Jakie to my
mamy niewychowane dziecko, Mariusz!”, wygłaszanego przez jej
matkę.
Dojechali.
Patrząc na polskie drogi, można było się załamać, a co dopiero
po nich jeździć! Aż cud, że dotarli cali i zdrowi.
-Witajcie
w naszym nowym domu! - zawołała głowa rodziny – jej tato.
Konstancja
nie wierzyła w to, co widziała. Stary, kilkupiętrowy poniemiecki
szpital, który, tak mogło się zdawać, wymagał poważnej
renowacji!
-W tej
ruderze mam spędzić resztę swojej młodości?
-Owszem.
Czyż nie jest ona artystyczna? - zapytała matka Konstancji. No tak!
Przecież jej matka to niedoszła artystka! No, to zapowiada się
ciekawe życie ot, co!
-Ja bym
znalazła inne słowo, aby to coś opisać, ale wolisz go nie poznać –
odezwała się dziewczyna.
-Konstancja!
-Co?!
-Zacznij
się wyrażać!
-Przecież
nic nie powiedziałam!
-Mariusz,
weź coś zrób z tą dziewczyną, bo działa mi poważnie na nerwy.
-Konstancja,
chodź tu do mnie – powiedział jej tato. Konstancja posłusznie
podeszła do ojca. - Oboje wiemy, że twoja matka jest, jaka jest, i
że nie ma szacunku ani do sportu, ani do niczego innego, co jest nie
związane z jej sprawami, ale jako rodzina powinniśmy się wspierać.
Konstancja
prychnęła niezadowolona.
-Tato,
ja nie chcę tu być. Chcę być w Warszawie, chcę znów pójść do
tego głupiego parku, czekać cztery godziny w kolejce po lody,
spotkać się z Marleną, iść na trening do klubu... Nie chcę
mieszkać w tej ruderze!
-Będziesz
musiała.
-Super,
nie ma co!
-Konsta,
uspokój się. Idź przywitać się z otoczeniem czy coś.
Ach, ci
rodzice i ich nienormalne pomysły!
-Idę.
Weźmiesz moje torby?
-W
porządku.
No więc
poszła. Co innego jej zostało do roboty?
Szła
polem, a słońce zaczęło jej doskwierać. Ładna okolica,
naprawdę. Ze wszystkich stron świata rozciągały się pola zbóż.
Konstancja zaczęła żałować, że ubrała długie, czarne dżinsy.
Było jej gorąco, więc ściągnęła swoją skórzaną kurtkę,
odsłaniając wytatuowany na jej obojczyku napis „MŚ 2013”.
Wzięła do rąk gumkę do włosów, którą do tej pory trzymała na
przegubie swojej ręki i związała swoje blond włosy w kucyka. Szła
dalej, nie oglądając się za siebie. Postanowiła, że pójdzie do
centrum i tam poszuka jakiegoś klubu pływackiego. A przede
wszystkim poszuka jakiegoś sklepu, bo umiera z pragnienia.
Po
półgodzinnym chodzeniu po polach, dotarła do centrum miasta. Wróć,
miasteczka. W porównaniu z Warszawą to była osada rybacka z XVIII
w. Weszła do „Chaty Polskiej” i kupiła sobie wodę mineralną
oraz batonika musli.
„Nawet
nie jest tak źle” pomyślała. Miasteczko jak każde inne. Dużo
sklepów, aut, ludzi. Wiadomo, mniejsze od Warszawy, ale zawsze coś.
Przynajmniej nie jest to jakaś wieś. Chyba...
Zobaczyła
ogłoszenie wiszące na słupie. Podeszła więc tam. Niebieską
czcionką było napisane:
„Uwaga!
Ogłaszamy nabór do nowo powstałego klubu pływackiego! Prosimy
zgłaszać się do krytej pływalni w dn. poniedziałek – piątek w
godz. 11:00 – 17:30 ”
To jest
to! Konstancja popatrzyła na zegarek. 13:35. Super! Pójdzie teraz
na krytą pływalnie, zapisze się i zapyta, kiedy są treningi.
Jednak
życie nie jest takie cudowne. Konsta mieszkała tam... Praktycznie
tam nie mieszkała. No więc, przebywała tam około dwóch godzin,
nie miała więc pojęcia, gdzie może się znajdować owa pływalnia.
Postanowiła
podjąć ryzyko i zapytać jakiegoś przechodnia. Zobaczyła jakiegoś
chłopaka. Na oko w jej wieku, brązowe włosy. Podeszła do niego.
-Przepraszam,
jak dość na pływalnię?
Chłopak
jej nie słyszał. Postukała go lekko w ramię. Odwrócił się,
wyciągając z uszu słuchawki.
-Słucham?
***
Szli
więc ramię w ramię po uliczkach Bełchatowa. Mimo, że znali się
najwięcej godzinę, rozumieli się bardzo dobrze. Każde jego słowo,
wzbudzało w niej śmiech, a każde jej słowo wywoływało uśmiech
na jego twarzy. Dla przechodniów musiał być to przezabawny widok –
dwójka młodych ludzi, idących i śmiejących się non stop. Rzadko
znaleźć szczęście w dzisiejszych czasach. Oni jednak szli dalej.
Okazało się, że on gra w klubie siatkarskim. Okazało się, że
ona pobiła rekord świata. Okazało się, że mają więcej
wspólnych tematów do rozmawiania, niż myśleli, gdy po raz
pierwszy na siebie spojrzeli. Jak to jednak powiedział Mark Twain
„Przypadki nie istnieją. Wszystkie rzeczy, które się zdarzają,
zdarzają się w jakimś celu.”. Może to racja? Może spotkali się
pod koniec sierpnia, bo tak właśnie mówiło im przeznaczenie?
Wiadomo, że przeznaczenia nie da się oszukać. Czasem nawet się
nie chce. Czasem przeznaczenie jest zbyt dobre, aby iść mu na
przekór.
-Wierzysz
w to, co mówią o przyjaźni damsko-męskiej? Wiesz, że ona podobno
nie istnieje – zapytał nagle ni gruszki ni z pietruszki ni z
wierzby ni z topoli.
-Wierzę,
że ona istnieje. Jednak czasem jedna ze stron panikuje. Słyszy od
znajomych, że taka przyjaźń nie istnieje. I wtedy dzika panika.
Obserwują każdy ruch osoby płci przeciwnej, każdy oddech,
zastanawiając się czy on/ona mnie kocha? I wtedy wszystko zaczyna
się walić.
-Ja
uważam podobnie. Na pewno jest, tylko trzeba umieć ją dostrzec.
-Dosłownie.
Lepiej bym tego nie ujęła – uśmiechnęła się dziewczyna. Było
jej niewytłumaczalnie dobrze. Nie czuła obowiązku powrotu do domu,
do stresującej matki i we wszystkim jej ulegającego ojca. Cieszyła
się, że pierwsze chwile w swoim nowym życiu spędza z tym nowo
poznanym chłopakiem. Przy nim była zupełnie kimś innym.
Zdecydowanie lepszym.
-Hej, a
tak właściwie to jak ty masz na imię? - spytała, gdy przypomniała
sobie, że cały czas rozmawiała z nim, nie znając jego imienia.
-Maciej.
Ale mówią mi Maciek lub Muzaj. Jak chcesz. A ty?
-Konstancja.
Znana jako Konsta.
-Miło
mi cię poznać – uśmiechnął się.
-Cała
przyjemność po mojej stronie – odwzajemniła ten miły gest.
Po
kilkunastu minutach drogi, umilonej rozmową ze znajomym/nieznajomym,
Konstancja dotarła na pływalnię.
-Po
stokroć ci dziękuję za pokazanie mi drogi, Maćku – uśmiechnęła
się. - Co ja bym bez ciebie zrobiła?
-A co ja
bym bez ciebie zrobił? Włóczyłbym się po mieście bez sensownie
szukając chłopaków, którzy obiecali, że się spotkamy, a nic z
tego nie wyszło!
-Spokojnie,
tylko mi się tu nie rozpłacz - zażartowała Konsta, po czym
śmiali się oboje. Niby to z dowcipu, niby po to by rozładować
napięcie, które stanęło między nimi, kiedy mieli się pożegnać.
Nie wiedzieli o sobie nic, tyle co kot napłakał, a jednak tak
trudno było im się rozstać.
-Muszę
już iść. Przepraszam. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy –
przerwał to niezręczne milczenie chłopak.
-Na
pewno się jeszcze spotkamy – uśmiechnęła się dziewczyna. -
Kiedy gracie następny mecz?
-W tę
sobotę.
-Super.
Tak się składa, że mam bilety.
-Naprawdę?
- chłopakowi spadł kamień z serca. Sam nie wiedział dlaczego. Nie
wiedział, dlaczego w ogóle przejmował się tą dziewczyną, którą
poznał pół godziny temu. Nie wiedział, ale coś mu podpowiadało,
że nie skończy się tylko na tym meczu.
Ona nie
czuła tego, co on czuł. Czuła tylko, że napięcie spadło, gdy
dowiedział się o biletach na mecz.
A może
jednak czuła, tylko, że nie chciała się przyznać przed samą
sobą?
_______________________________________________________________
Witajcie!
Pierwszy rozdział już mamy za sobą, uf!
Tak strasznie nie lubię zaczynać...
Swoją drogą, zauważyłam, że większość z Was zaglądnęła na mojego bloga, ze względu na Muzaja ;) Serio, nie wiedziałam, że cieszy się on taką popularnością. ;) Ja to jednak umiem wybierać bohaterów ;)
Zastanawiam się nad dodaniem zakładki "bohaterowie". Hmm...
Piszę za dużo ;)
Do zobaczenia za tydzień!
Słodkie, cały czas miałam banana na twarzy jak to czytałam ;D
OdpowiedzUsuńI jak zwykle jedno z tych twoich filozoficznych zakończeń, które mnie zabijają. Serio, czasami tak długo się zastanawiam nad ich znaczeniem że aż mnie głowa zaczyna boleć xD Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :)
Dziękuję :*
UsuńJa wiem, czy takie filozoficzne... Hmm.. raczej normalne, bez przesady. Lubię tak kończyć ;)
Nie wiedziałam, że przeze mnie boli Cię głowa, przepraszam ;)
Następny za tydzień ;)
Pozdrawiam
Ach, no wypraszam sobie. Ja najpierw zajrzałam na tego bloga, bo jest Twój, później wpadłam w zachwyt, bo Muzaj to takie moje dziecko ( nie ważne, że to niemożliwe, bo jestem od niego o rok młodsza).
OdpowiedzUsuńSłodziaki. Nienawidzę zaczynać, ale ty zrobiłaś to świetnie. Czekam na rozwój wydarzeń.
Czytając komentarz Jenny, przypomniałam sobie, że miałam kiedyś ukazać ci swoje uwielbienie jeśli chodzi o zakończenia rozdziałów. Nie ma to jak zdania zmuszające szare komórki do refleksji, tym bardziej w sobotni poranek. ;)
Przepraszam i dziękuję ;)
UsuńPozdrowienia
Ja cię znalazłam po linkach u justberrry jak zobaczyłam Maćka to się ucieszyłam bo o nim jest mało a Kurkiem , Kubiakiem ,i Zbysiem normalnie wymiotuje... Konsta rysuje się jako bardzo ciekawa postać ;) A taka matkę to nic tylko ukatrupic. Podziwiam cierpliwość ;)
OdpowiedzUsuńXoxo K.
Masz rację o Zbyszku jest milion blogów (o ile nie więcej) ;)
UsuńKonsta jest dość ciekawa, to racja, a okaże się jeszcze ciekawsza, z biegem czasu ;)
Pozdrawiam
Świetnie się to wszystko zaczyna, naprawdę. Myślę, że zostanę tu na dłużej i miłoby było, gdybyś mnie informowała. Mam nadzieję, że to nie problem :)
OdpowiedzUsuńGłówna bohaterka przedstawia się ciekawie, a do tego pan Muzaj! Idealnie! :)
http://as-prosto-w-serce.blogspot.com/ - osiemnastka, zapraszam (:
Dzięki, jasne, że Cię poinformuję ;)
UsuńZajrzę :>
Ogólnie czytając cały rozdział uśmeichałam się jak jakaś nienormalna do ekranu :D Dobrze ,ze łączy ich wspólne zamiłowanie do sportu i w ogóle ciekawie spotkanie. Mam nadzieję ,ze Konsta dostanie się do tego klubu i lepiej pozna z Maćkiem bo zapowiada się świetnie! :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ;)
Dostać to się dostanie, w końcu pobiła rekord świata ;)
UsuńJeśli chodzi o Maćka, cóż... Na pewno jeszcze zawita w życiu Konsty i przewróci je do góry nogami, ale czy to wyjdzie na dobre, czy złe już niebawem się dowiecie. ;)
Warszawa nie jest w województwie wielkopolskim. A tak poza tym to opowiadanie bardzo fajnie się zaczyna ;)
OdpowiedzUsuńJezus Maria, dziękuję, Boże, co za błąd! <> Jaka ja głupia jestem. Shame on me!!!
UsuńMUZAJ *.* Mój ulubiony gracz, ciesze się, że jest głównym bohaterem opowiadania (mam nadzieje), bo jakoś nie ma zbyt dużu blogów z nim :)
OdpowiedzUsuńJuż sie nie mogę doczekać, jak to dalej się potoczy :D
Zapraszam do mnie na nowy rozdział :)
http://lonesome-tears-in-my-eyes.blogspot.com/
Dziękuję ;)
UsuńWiele osób lubi Muzaja, a masz rację, zbyt dużo "fanficów" nie ma z nim xD
Jak się potoczy,hmm, już niebawem ;)
Pozdrawiam
Dzięki xD
Dziękuję xD
OdpowiedzUsuń10 u mnie, zapraszam :*
OdpowiedzUsuńhttp://nad-przepasciaa.blogspot.com/